Tak, holownika!!! I to najlepiej takiego odrzutowego, żeby mnie wyciągnął z tego doła w którym obecnie siedzę. A jak to się stało? No właściwie nie wiem. Pamiętam tylko, że jechałam sobie autostradą życia, szczęśliwa, nie pamiętając o problemach. Aż tu nagle cienki lód na drodze sprawił, że zjechałam do jakiejś czarnej dziury ( prawdopodobnie po jeziorze cierpienia ) i utknęłam tam na dobre. Ani się ruszyć, ani wstać, nawet pomocy nie ma co wzywać bo na takim odludziu to już na pewno nikt nie usłyszy...
Pozostało tylko jedno, czekać aż sama zacznę wspinać się po zboczu tej strasznej, ogromnej przepaści. Wiem ze nie będzie łatwo, że będę spadać w dół i znów będzie beznadziejnie, ale warto próbować :)
A taka w ogóle to ostatnio za mną Debussy łazi, bezczelnie, i nuci mi wciąż do ucha swoje "Clair de lune". Jak ja nie cierpię kiedy mi w głowie gra tylko jedna rzecz, dobrze chociaż, że ładna :)
Jedź do Dąbia, mówię Ci :D
OdpowiedzUsuńa po co do Dąbia?
OdpowiedzUsuń